+1
Wolny 13 czerwca 2014 23:21
Znowu z opóźnieniem, ale lepszy wpis po dwóch miesiącach niż w ogóle. Poza tym wypiszę tylko to co najważniejsze i wciąć ma w pamięci.

Spędziliśmy ciekawy tydzień w Hiszpanii, Maroku i na Gibraltarze. Miało być ciepłe miejsce z plażą i takie się właśnie okazało. Co prawda mieliśmy posiedzieć na miejscu, ale jakoś trudno nie zobaczyć takich miejsc jak Kadyks czy Sewilla i nie zahaczyć o Gibraltar. Maroko okazało się zupełnie inną bajką.

Wylecieliśmy z Krakowa w strachu ponieważ nie mogliśmy odczytać instrukcji bezpieczeństwa na fotelu Ryanaira.


Na szczęście Malaga okazała się tanim miastem z pubami dostępnymi do późnej nocy. Hiszpanie większość czasu "po pracy" spędzają chyba właśnie na piwie i tapasach. Niestety piwo jest dość małe i wypić jedno to już zupełnie niemożliwe.


Za to miasto samo w sobie jest piękne. Ma piękną plażę Malaguetę, dobre restauracje i tanie noclegi.


Jakieś trzy godziny jazdy autobusem z Malagi i jesteśmy w Gibraltarze. Sama Skała robi wrażenie już ze sporej odległości. Niestety pobliskie miasto La Linea de la Concepcion przypomina raczej slumsy i przejście granicy to jak droga z Ukrainy do Polski. Nie ma żadnego połączenia Gibraltaru z Hiszpanią, ale odległość z dworca do granicy to parędziesiąt metrów. Na Gibraltarze kursują autobusy dwóch przewoźników. Lepiej kupić bilet całodzienny, który kosztuje niewiele więcej niż dwa pojedyncze bilety. Jakieś 15 minut od granicy jedzie się do Europa Point czyli krańca półwyspu. Jest tu też pomnik Gen. Sikorskiego.


Z pobliskiego Algeciras popłynęliśmy do Maroka. Gehenna w porcie, na promie i w drugim porcie trwała jakieś osiem godzin :) Jeśli ktoś się wybiera, to ważna informacja: linia Trasmediterranea ma bardziej fikcyjny rozkład jazdy niż nasza kolej, a kontrola graniczna w stronę Maroka odbywa się na promie i wychodząc trzeba mieć pieczątkę. Zamiast o szesnastej przybyliśmy do Tangeru przed północą.


Na Maroko został nam jeden dzień i wybraliśmy Asilę, zamiast trudniej dostępnego Szafszawanu. Pogoda dopisała i mieliśmy ogromną ochotę na wejście do wody, ale nie mieliśmy strojów i poza chłopakami skaczącymi do wody nikt się nie kąpał.


Powróciliśmy znów opóźnionym promem na dwa dni do Kadyksu. Tam zaczęły nas napotykać procesje. Kilkanaście razy dziennie, od rana do nocy. Na szczęście Kadyks jest mały i zwarty, a obok jest piękna plaża. Chodzić po mieście nie trzeba dużo. W porównaniu do Malagi polecam bardziej Kadyks.


Na koniec Sewilla i prawdziwe zatrzęsienie procesji. Nie mielimy tu już tak łatwo, rozlazłe procesje blokowały całe ulice. Ale bez wątpienia jest to niebywała atrakcja. Ludzie w szpiczastych czapkach, muzyka na żywo i faceci z krzyżami na ramieniu. Nie planowaliśmy zwiedzać Andaluzji w Wielki Tydzień, więc ta forma świętowania pozytywnie nas zaskoczyła.


W Sewilli jeszcze polecam tereny po dawnym Expo '92. W stylu jak wyglądałby Wrocław czy Kraków po wielkiej imprezie :)

Jest też krótki film: https://vimeo.com/96240527
Inna relacja na http://blizejdalej.blogspot.com/. Przyszłe i przeszłe wyprawy też tam są.

Dodaj Komentarz